Autorzy materiału przypominają, że Kentler (1928-2008) uznawany był od lat 70. za autorytet w dziedzinie psychologii. Występując jako ekspert w komisjach Bundestagu, opowiadał się za całkowitym zniesieniem kar za seks z nieletnimi, argumentując, że kontakty takie nie szkodzą dzieciom, jeśli utrzymywane są bez stosowania przemocy. W roku 1976 objął katedrę pedagogiki socjalnej na Uniwersytecie Technicznym w Hanowerze.
Wykorzystując swoją pozycję zawodową, pod koniec lat 60. Kentler przekonał urzędników we władzach Berlina Zachodniego do swojego pomysłu wykorzystania pedofilów jako rodziców zastępczych dla dzieci z rozbitych rodzin. Psycholog nie ukrywał, że osoby te oczekują w zamian za swoje zaangażowanie seksu z podopiecznymi - czytamy w "Spieglu".
Jednym z mężczyzn poleconych przez Kentlera był Fritz H. To właśnie jemu Jugendamt w dzielnicy Schoeneberg w marcu 1989 roku oddał pod opiekę 6-letniego Marco. Redakcja zastrzega, że imię zostało zmienione na prośbę poszkodowanego.
W rozmowie ze "Spieglem" mężczyzna ujawnił, że po kilkumiesięcznej sielance zastępczy rodzic rozpoczął molestowanie powierzonego mu podopiecznego. Chłopiec był wykorzystywany seksualnie przez 10 lat co najmniej raz w tygodniu. Dopiero po osiągnięciu przez niego pełnoletności gehenna się skończyła - wyznał Marco dziennikarzom.
Drugi bohater reportażu, 8-letni Sven trafił do Fritza H. pod koniec roku 1990. Z jego opowieści wynika, że doświadczył podobnego losu co Marco. Mężczyzna szantażował chłopców, że jeśli poskarżą się pracownikom Jugendamtu, będą musieli wrócić do domu dziecka.
Od 1973 roku Fritz H. "opiekował" się co najmniej pięcioma chłopcami.
"Der Spiegel" pisze, że program przekazywania dzieci pedofilom realizowany był w Berlinie Zachodnim od 1969 roku.
"To były czasy rewolucji 68 roku, czasy, w których społeczeństwo miało zostać wyzwolone z pęt seksualnych represji" - piszą autorzy.
Obecne władze stolicy Niemiec przyznają, że stosowane z udziałem ówczesnego rządu Berlina praktyki były przestępstwem wobec dzieci. "Der Spiegel" zarzuca władzom Berlina, że usiłują ukryć skalę seksualnego wykorzystywania dzieci. Dokumenty dotyczące tej kategorii spraw są w większości niedostępne.

O tej bulwersującej już rok temu na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" i "Nowego Państwa" informowała Olga Doleśniak-Harczuk. Poniżej przytaczamy jej tekst - "Pedofilskie El Dorado Profesora Kentlera".
"Były lata 70. a oni mieli po 13-17 lat, na koncie jakieś młodzieńcze wybryki, alkohol konsumowany w parku, wagary. Wielu z nich urzędnicy Jugendamtów odebrali rodzicom i umieścili w rodzinach zastępczych. Uciekali, wałęsali się bez celu po okolicy, z czasem stali się bezdomni i nikt nie kwapił się specjalnie by ich z tej sytuacji wyrwać. Pracownicy socjalni nazywali ich „trudnymi chłopcami”. A jak dziecko jest trudne wymaga specjalnych metod wychowawczych. I takie też zaordynowano. 
Prominentny w tamtym czasie psycholog Helmut Kentler wysnuł teorię, że „towarzystwo tak niesfornych dzieci mógłby znieść wyłącznie osobnik w nich zadurzony”. Za sugestią poszedł konkret. Chłopców umieszczano od tej chwili pod jednym dachem z wielokrotnie notowanymi pedofilami, którzy stali się ich prawnymi opiekunami. Kentler nazwał ten proceder „eksperymentem”.
Cold case
Sprawa po raz pierwszy wyszła na jaw w 2013 roku za sprawą artykułu w tygodniku „Der Spiegel”. Dziennikarze domagali się od senatu Berlina wyjaśnień i zlecenia audytu, który miał przybliżyć kulisy tzw. wychowawczego eksperymentu. Tak się bowiem złożyło, że pedofilskie schroniska dla nieletnich zakładane w Berlinie w latach 70. działały nie poza systemem kontroli Jugenamtów i senatu, ale za ich wiedzą i przyzwoleniem. A ponieważ działały legalnie w ramach obowiązującego systemu opieki nad nieletnimi - były finansowane ze środków publicznych analogicznie do zwykłych rodzin zastępczych. Debata na temat procederu sprzed czterech dekad, w który była zamieszana rzesza urzędników, psychologów, seksuologów a zapewne i polityków lokalnego szczebla rozgorzała na dobre dopiero w ubiegłym roku. Przyparty przez dziennikarzy do muru senat Berlina  zlecił socjologom z Uniwersytetu w Getyndze wszczęcie naukowego śledztwa w sprawie. Od tego czasu minął w grudniu rok i komisja naukowców pod kierownictwem dr. Teresy Nentwing zaprezentowała trzy tygodnie temu wstępny raport dotyczący pedofilskiego procederu z lat 70. Jak to ujęła Nentwing „sprawa jest porażająca”, ale nie mniej porażający jest z punktu widzenia dziennikarza czy historyka brak dokumentów, z których można by się dowiedzieć kto personalnie stał za decyzją powierzania nastolatków w ręce pedofilów. Tymczasem najważniejsze dowody wyparowały a archiwa berlińskich instytucji, których zasoby mogłyby znacznie przybliżyć tło wydarzeń sprzed blisko pół wieku niechętnie dzielą się z naukowcami swoją zawartością. Pod różnymi pretekstami.
Pan profesor ma pomysł
Nie wiadomo więc do końca ilu chłopców poddano eksperymentowi i jakie były ich koleje, na pewno wiemy o trzech przypadkach, ale to zdaniem badaczy kropla w morzu. Jedyny w zasadzie namacalny ślad personalny w tej konkretnej aferze prowadzi do Helmuta Kentlera,  pomysłodawcy eksperymentu i jego najgorętszego orędownika. Kentler, nawet po latach nie zdystansował się od teorii, iż „tylko pedofil może trzymać w ryzach niesfornych chłopców” i zostawił po sobie raport podsumowujący rezultaty swojego projektu.  Dlatego też zespół Teresy Nentwig z braku lepszego śladu postanowił skoncentrować się w swojej pracy  właśnie na osobie Kentlera i opierając się na jego aktywności i publikacjach spróbować odpowiedzieć na pytanie do jakiego stopnia był on zaangażowany w lobbowanie na rzecz środowisk pedofilskich w Niemczech i jak gęsta i prominentna była to sieć. A mowa o wysoko postawionych uczestnikach zachodnioniemieckiego życia naukowego i publicznego, której ostatecznym celem było zalegalizowanie stosunków płciowych z dziećmi najpierw w latach 70. a następnie w połowie lat 80. Kentler w latach 70. Występował nawet jako ekspert w tej sprawie przed Bundestagiem.  Przy czym legalizacji pedofilii domagano się pod pretekstem  „wyzwolenia dzieci z jarzma antysekualnej demagogii” i położenia kresu „zakłamaniu i zahamowaniom kapitalizmu, który zaszczepił w społeczeństwie obrzydzenie do seksualności najmłodszych tylko po to  by zwiększyć ich wydajność produkcyjną (!)”. Tak też o źródłach ochrony dzieci przed dewiacjami niektórych dorosłych zwykł wypowiadać się właśnie ( w duchu Wilhelma Reicha, austriackiego komunisty i prekursora tzw. proletariackiej polityki seksualnej ) Helmut Kentler i jego zwolennicy, środowisko zafascynowane freudomarksistowską pedagogiką i jej realnym przełożeniem na sowieckie i niemieckie eksperymenty na żywym, dziecięcym organizmie w sierocińcach, przedszkolach a w czasie rewolucji seksualnej praktykowane na gruncie antyautorytarnych komun.
Leczyli z zahamowań
Komun, w których tak jak np. w słynnej Dwójce w Berlinie kilkuletnie dzieci zachęcano do seksualnych kontaktów z dorosłymi w ramach „pozbawiania ich zahamowani”.  Relacje, bardzo obrazowe i co tu ukrywać - pornograficzne można do dziś znaleźć w wydawnictwach książkowych, internecie, sam Kentler często przywoływał je w obszernych cytatach w swoich publikacjach. Jest to wszystko niewątpliwie fakt wstydliwy dla dzisiejszych obrońców zdobyczy rewolucji seksualnej, który, (jak zresztą potwierdza głośny przypadek pedofilskich fascynacji Daniela Cohn-Bendita) środowiska lewackie zwykły w przypadku konfrontacji sprowadzać do zjawiska marginalnego. Otóż pedofilia nie była na przełomie lat 60. / 70.  jedynie egzotycznym dodatkiem do pigułki antykoncepcyjnej i wyzwolenia seksualnego, ale jednym z głównych postulatów programowych generacji’68 przemycanym pod hasłem wychowania antyautorytarnego.  Pedagogiki czerpiącej z marksizmu, zakorzenionej w Niemczech od lat 20., rozbudowanej pod koniec 60. i wyznawanej do dziś przez bardzo wielu wychowawców, profesorów i rodziców w Niemczech.
Poruszą lawinę?
Dlatego też wzięcie pod lupę w XXI wieku sprawy kentlerowskiego eksperymentu sprzed kilku dekad nie jest odgrzewaniem brzydkiej historii senatu Berlina, Jugendamtów i środowisk pedofilskich, które korzystały na ich kontrowersyjnych decyzjach, ale symboliczną, nawet bardzo symboliczną próbą rozliczenia się z marksistowskim dziedzictwem, które wcale nie odeszło z upadkiem muru, śmiercią Helmuta Kentlera i jemu podobnych etc., ale do dziś rzuca cień na metody wychowawcze w niemieckich szkołach, przedszkolach, na uniwersytetach. To jest marksizm utajony, dobrze zamaskowany, a fakt, że nie mówi się już o nim z taką zapalczywością jak na salonach kawiorowych rewolucjonistów czy kolegiach magazynu „Konkret” nie świadczy o jego zaniku. Jest to raczej kwestia zmiany stanu skupienia ze stałego w latach 20., w ciekły na przełomie lat 60./70. i finalnie lotny czyli zajmujący całą dostępną przestrzeń w wieku XXI. Od blisko stu lat oddychamy zainfekowanym powietrzem walcząc z jego skutkami. Czy zespół naukowców z Getyngi jest w stanie poruszyć lawinę i na kanwie jednej sceny z życia lokalnych władz i Jugendamtów pokusić się o wstęp do rzetelnej historii demoralizacji niemieckich dzieci i młodzieży rozciągającej się na kilka pokoleń wstecz, czy też prace tej niezależnej komisji zwieńczy wniosek, że „w Berlinie lat 70. Miały miejsca błędy i wypaczenia”? Z ciekawością czekam na raport pełny a nie wstępny i mało konkretny. To się należy tej „trudnej młodzieży”, która za wikt i opierunek z łaski państwa i  pedofila – recydywisty, płaciła własnym ciałem.

przedruk z: http://niezalezna.pl/213065-wstrzasajaca-historia-z-niemiec-jugendamty-oddawaly-dzieci-pod-opieke-pedofilom