Podczytywałem sobie wczoraj wieczorem
kawałki z tomu felietonów Stanisława Mackiewicza zatytułowanego
„Chciałbym przekrzyczeć żelazną kurtynę”. Zdumiewająca jest, zauważalna
dziś przeze mnie dopiero, kiedy mam trochę więcej lat, naiwność
wielkiego w końcu pisarza. Nie zgadzam się bowiem z tym, że Mackiewicz
to jest dziennikarz, publicysta czy polityczny działacz. To jest wybitny
pisarz, który poszedł złą drogą. Popełnił przy tym w swojej twórczości
masę głupstw, wydał niezliczoną ilość fałszywych opinii, ale był przy
tym zawsze pewny swoich ocen i za to należy go cenić. No i dawał
znakomite pod względem literackim, choć często naiwne, wręcz głupie
uzasadnienia. Jedno mnie wczoraj uderzyło.
Zanim jednak o tym powiem,
jeszcze jedna uwaga – Stanisław Mackiewicz jawi się na tyle emigracji
londyńskiej jako duży cwaniak i człowiek wielce przebiegły. Tak można
sądzić porównując jego analizy a tymi, które on sam cytuje. Z tekstami
tych różnych Zarembów i innych. Tamto to jest rozpacz i frajerstwo
krańcowe. Mackiewicz uchodzi zaś za spryciarza. No, ale….popełnia on
jeden ważny błąd już na początku swoich rozważań dotyczących historii XX
wieku. Zakłada mianowicie, że celem demokracji zachodnich, celem
ideologicznym, było powstrzymanie komunizmu, a następnie zwalczanie go
aż do ostatecznego zwycięstwa. To są głupoty, których Mackiewicz nie
jest w stanie zrozumieć, bo obraz przesłaniają mu okropności wojny,
których żaden z wielkich planistów operacji politycznych
przeprowadzanych w wieku XX nie widział, a skoro nie widział, że mógł
wyciągać z nich wniosków i nie mógł czuć się za nie odpowiedzialny.
Mackiewicz stale powraca do okropności Powstania Warszawskiego, do
września roku 1939, do zniszczenia getta i do Oświęcimia. Przywołuje
przykłady bestialstwa i mówi – trzeba to powstrzymać, demokracje
zachodnie muszą to powstrzymać w przyszłości. Oczywiście on wie, że
Brytyjczycy zdradzili Polskę, że dali jej fałszywe gwarancje, potem zaś
wraz z Amerykanami zdradzili Chiny umożliwiając zwycięstwo armiom Mao i
uznając chiński rząd komunistyczny. Nie potrafi jednak jakoś zrozumieć
Stanisław Mackiewicz, że to nie jest żadna zdrada, ale plan, który
zwieńczony został jakąś transakcją. Mao musiał za poparcie dla swojego
rządu zapłacić. Dobrze byłoby się zastanowić czym płacił. Podobnie było z
rządem komunistycznej Polski, który też pewnie za to uznanie zapłacił,
ale wziątkę przejęła Moskwa, bo tak był ten deal umówiony w Jałcie.
Stanisław Mackiewicz, choć bezbożnik, przykłada do polityki miarkę
misyjną, chrześcijańską, czemu daje nawet otwarcie wyraz w jednym z
felietonów. Nie rozumie, że kraje demokratyczne zachodu nie mają z tą
skalą ocen nic wspólnego, a ponadto politycy nimi zarządzający nie
oglądają okropności wojny, a jeśli już zdarzy im się to raz czy dwa, to
zza bardzo grubej szyby. Oni niczego nie muszą robić dla narodów,
społeczeństw, dla rozwoju demokracji i dla ludzkości. Oni mają jedynie
zawierać korzystne kontrakty i je firmować, po to, by ich poddani mogli w
spokoju konsumować to, co wyprodukuje się za psi grosz gdzie indziej.
Tego mądry Stanisław Mackiewicz zrozumieć nie potrafi i przez ten brak
zrozumienia jego oceny niestety kuleją. Mam na myśli oceny polityki
globalnej. Jak jest w takim razie z polityką lokalną? Jeszcze gorzej.
Twierdzi na przykład Stanisław Mackiewicz, że naturalnym liderem regionu
zwanego Europą Środkową jest Polska. Nam się też tak wydaje i wyciągamy
z tego, jakże fałszywego faktu, wnioski. Otóż liderem naturalnym
regionu, jego centrum i sercem nie jest i nigdy nie była Polska. Polska
tworzyła wraz z Litwą przez trzy i pół stulecia całkiem osobny kosmos,
którego dziś już nikt nie rozumie i rozumieć nie chce. Kosmos, który
został wessany przez czarną dziurę komunizmu i zniknął. Region zaś
pozostał i pozostało jego naturalne centrum, którego my, zaślepieni
przez publicystykę Mackiewicz, nie widzimy i nie chcemy uporczywie
zrozumieć. Tym centrum jest Wiedeń. Sprawę z tego doniosłego faktu zdają
sobie na pewno Niemcy, ale nas interesuje co innego – czy zdają sobie z
niego sprawę także Brytyjczycy i Amerykanie, którzy wmawiają Polakom
przewodnią rolę w regionie? Myślę, że nie, myślę, że próbują oni
narzucić nam pewną swoją wizję, która nie będzie mogła być zrealizowana z
przyczyn praktycznych. Polacy nie potrafią i nie chcą gadać ze swoimi
sąsiadami z południa. Mam na myśli polskich polityków. To jest różnica
skali i różnica postrzegania. Wyjaśnię to po swojemu – polscy politycy
patrzą na mapę i widzą obszar rozciągający się od Odry, hen, hen do
Dniepru, bo przecież takie są historyczne granice Rzeczpospolitej. Ten
obszar wywołuje u nich pewne błogie odrętwienie mózgu. Jeśli do tego
dołączy się jakieś polityczne gwarancje odrętwienie się pogłębia. Co
widzą na mapie politycy czescy, austriaccy i węgierscy? Przede wszystkim
ośrodki władzy i ośrodki propagandy zwanej niekiedy kulturą. Widzą
Wiedeń, Pragę, Budapeszt, ale także Pilzno, Gratz, Ołomuniec i Miszkolc.
Powiedzcie głośno jakiemuś polskiemu politykowi, że Nowy Targ to jest
ważne miasto…popatrzy na Was jak na martwego ptaszka i pójdzie swoją
drogą. Polscy politycy oczekują, że pozwoli im się działać w skali,
która zaspokoi ich aspiracje. Tyle tylko, że taka skala nie wyraża się w
ilości kilometrów kwadratowych, czego większość z nich nie rozumie.
Wracajmy jednak do Wiednia. Jak wiemy wystrugano tam teraz jakiegoś
kolejnego, młodego, zdolnego miglanca, który przejął władzę. Facet
nazywa się Kurz, ma 31 lat i zapowiada, że zrobi porządek z imigrantami.
To się już podoba wielu osobom, ale są to osoby prywatne. Politycy z
Warszawy póki co pana Kurza nie zauważają, albowiem nie reprezentuje on
skali rozważań, do jakiej oni aspirują. No, ale z całą pewnością
zauważyli go już Brytyjczycy i Amerykanie, którzy nie myślą na sposób
polski, ale na sposób czesko-austriacki. Jeśli go zauważyli i prawdą
jest to co myślę, to muszą rozpatrywać jego pojawienie się jako ofertę.
Czyją i dla kogo? Pan Kurz jest Niemcem, bo nie ma czegoś takiego jak
naród austriacki. To jest Niemiec, który reprezentuje to, co w Niemczech
nam samym wydaje się najlepsze, czyli katolickie południe, które jest
zapatrzone w tradycję. No, dobrze, gówno prawda, niczego takiego nie
reprezentuje, on to tylko udaje, w dodatku bardzo niezręcznie. Nie ma to
jednak politycznego znaczenia. Niemcy składają ofertę Amerykanom i
Brytyjczykom. Mówią tak – słuchajcie, jeśli już chcecie robić to
międzymorze, trójmorze czy coś innego, „w podobie”, to nie róbcie
głupstw i nie opierajcie tego na Polakach. Mamy inną propozycję. Obszar
dawnej monarchii naddunajskiej już od dawna nie jest podzielony według
klucza – przyjaciela Londynu, przyjaciele Berlina, zorganizujmy więc coś
na tym obszarze razem. My Niemcy, jak to mamy w zwyczaju będziemy tym
zarządzać. Niech to nawet będzie takie trochę katolickie, niech to
będzie antyimigranckie, ale niech to nie podnosi znaczenia Polski, czego
nikt w regionie nie chce. – Dlaczego – pytają Brytyjczycy. – Bo Polacy
niczego nie rozumieją – mówią Niemcy i pochodzą z innego kosmosu. – A
poza tym to wsioki – dorzuca nowy lider czeskiej partii ANO, który
prawdopodobnie zostanie premierem. Okay – mówią Amerykanie, zastanowimy
się nad waszą propozycją, a na razie niech ten sympatyczny młody
człowiek z Wiednia, nadal składa deklaracje i pokazuje co potrafi. I on
to będzie robił przez najbliższe lata, ale nikt, podkreślam – nikt z
polskich polityków nie zwróci na niego uwagi, albowiem oni mają wyższe
cele i lepszą perspektywę.
https://coryllus.pl/polityka-globalna-polityka-lokalna/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz