Telewizja jest niezwykłym
wynalazkiem, im bardziej coś próbuje ukryć, tym bardziej to widać. Nie
dość tego, telewizja sama zdradza metody ukrywania istotnego przekazu i
te metody można obejrzeć w nocnych programach emitowanych po godzinie
23.00. Wczoraj oglądałem taki program, był to serial policyjny pod
tytułem „Komisja morderstw” czy może jakoś podobnie. Pieczyński grał
główną rolę, a jakieś dzieci grały role drugoplanowe. Obejrzałem tylko
kawałek, ale to mi wystarczyło. Ekipa chce rozwiązać zagadkę archiwów z
Radomierzyc,( kto wie, ten wie), opowiadał nie będę bo i czasu za bardzo
nie ma. No dobra, trochę powiem – po wojnie specjalny oddział polskich
żołnierzy ludowych dowodzony przez Piotra Jaroszewicza, plądrował pałac w
Radomierzycach nad Nysą, poszukując cennych archiwów. Po wielu latach
ten sam Piotr Jaroszewicz, były już premier PRL, został zamordowany w
swojej willi w Aninie. Ponoć przez te archiwa z Radomierzyc.
Ja w swojej
prostoduszności sądziłem, że to co tam jest najważniejszego, czyli
obecność papierów francuskich, gdzie napisane jest, że Mitterand to
agent gestapo i cholera wie jeszcze czego, podaje się dziś w Polsce z
ust do ust, jako jedną z największych tajemnic XX wieku. A gdzie tam,
wszystko normalnie można pokazać w serialu. Jaroszewicz i jego ekipa
znaleźli archiwum paryskiego gestapo, a w nim dokumenty obciążające
francuskich polityków, chodzi oczywiście o polityków lewicy, bo tymi
drugimi nikt by się nie przejmował. Na tych czynnościach nakrył ich
Smiersz, ale wypuścił, bo sprawa była bardzo specjalna. O tym wszystkim
mówią otwarcie aktorzy grający w serialu „Komisja moderstw”. Po co? Po
to, by jeden z nich mógł w pewnej chwili powiedzieć – cóż nas obchodzą
jakieś sprawy sprzed lat, we Francji nikt się nie przejmuje dziadkiem z
Wermachtu. Tak było, sam słyszałem. Ja myślę jednak, że się przejmują, a
to zależy od tego ilu Żydów jeden z drugim dziadek wydał swoim kolegom z
gestapo, ilu z nich przeżyło, a ilu zagazowano. O tym jednak w filmie
nie było ani słowa. Mówili za to o tajemniczej księdze, którą także
Jaroszewicz wywiózł z Radomierzyc i która ma rzekomo, sama z siebie, ma
zabijać tych, co w sposób niewłaściwy będą się z nią obchodzić. Tak
właśnie zabiła Jaroszewicza. Przyznam, że ucieszył mnie bardzo ten
serial, bo dawno nie widziałem już niczego tak demaskatorskiego i
idiotycznego, niczego tak wyraźnie obliczonego na zryte mózgi
ćwierćinteligentów. Tak się jednak złożyło, że jeszcze tego samego dnia
zobaczyłem coś gorszego. Była to reklama polskiej wersji programu
„Lombard”. Chodzi o to, że do lomardu, w wersji amerykańskiej
autentycznego, ludzie przynoszą różne rzeczy, a pan stojący za ladą pyta
– i co pan chce z tym zrobić. W wersji polskiej za ladą stać będzie
Zbigniew Buczkowski, a fanty z miasta znosił będzie do niego Henio
Gołębiewski. Jeśli myślicie, że to koniec tej gutaperki co się rozłazi w
palcach mylicie się grubo i ja Wam to zaraz udowodnię. Zanim to zrobię
jednak, jeszcze kilka uwag. Jeśli sądzicie, że serial, w którym padają
słowa – tam się nikt nie przejmuje dziadkiem z Wermachtu – emitowany
jest w TVN czy Polsacie, to także się srodze mylicie. Ten serial leci w
programie pierwszym u Kurskiego, a jego antypisowska, propagandowa
wymowa jest tak jawna i bezczelna, że nawet sam Kurski by czegoś
podobnego nie wymyślił. Nie da się tego przebić nawet milionem złotych
zebranych na koncercie, gdzie nieznany nikomu facet z gitarą udający
Drupiego (kto pamięta ten wie) śpiewa piosenkę ze słowami – widzę ją
kiedy oczy zamykam…itp, itd….
No, ale przejdźmy wreszcie do rzeczy. Oto w TVN pokazali
jakąś demaskatorską publicystykę dotyczącą wycinki w Puszczy
Białowieskiej. Szyszko w tym materiale mówił dwa słowa. Brzmiały one –
kornik drukarz. Wiele za to mówili aktywiście ekologicznych organizacji,
a także minister kultury Piotr Gliński. Dlaczego on? Albowiem, o czym
pojęcia nie miałem, był on w młodości aktywistą tychże organizacji
ekologicznych. To jest informacja wręcz zwalająca z nóg. Oto bowiem od
wielu już miesięcy ekolodzy prowadzą nieudaną i skazaną na klęskę
kampanię przeciwko mnistrowi Szyszce, a kiedy już widzą, że nie dadzą
sobie z nim rady, odpalają swoją wunderwaffe czyli ministra kultury i
wicepremiera Piotra Glińskiego. Czy to nie jest niezwykłe? Co powiedział
Gliński w TVN. Rzekł mianowicie, że Puszcza Białowieska powinna być
sankturarium, tak powiedział – sanktuarium – znanym na całą Europę i nie
wolno tam niczego wycinać pod żadnym pozorem. Dodał jeszcze, że ruch
ekologiczny jest mu bardzo bliski, bo od niego zaczęła się dla niego
przygoda polityczna, która trwa do tej pory. Głos z offu zaś dodał, że
Gliński zrezygnował z ekologii ze względu na głoszone przez ekologów
hasła wolnej miłości oraz brak szacunku jaki wykazywali oni wobec życia
poczętego. Z tą wolną miłością trochę przesadziłem, ale wiecie o co
chodzi. Jak to wyjaśnić na gruncie realnym? Myślę, że tak: Niemcy
zwerbowali Glińskiego jeszcze na studiach, bo zwaracał on powszechną
uwagę swoimi ekscentrycznymi zachowaniami i upodobaniem do sportu. Być
może było jeszcze coś, o czym nie wiemy. Potem Gliński się dobrze
ożenił, ale oni domagali się, by poświęcał coraz więcej czasu tej
ekologii. On nie chciał i szukał dobrego pretekstu, żeby się z tego
wymiksować. No i tak został politykiem Unii Wolności, a potem PiS, gdzie
reprezentuje tak zwane skrzydło ugodowe, czyli byłych niemieckich
agentów wpływu, związanych ze środowiskami ekologicznymi.
Teraz ważne pytanie – dlaczego wicewpremier Gliński
występuje we wrażej telewizji, która nie omija żadnej okazji dowalenia
rządowi dobrej zmiany i otwarcie wypowiada się tam przeciwko polityce
jednego z kolegów? Ja mam tylko jedną odpowiedź – są nici lojalności, o
których nie mamy pojęcia. I Gliński jest nimi połączony nie z premier
Szydło, nie z Jarosławem Kaczyńskim, nie z ministrem Szyszko, ale z kim
innym. I nie mam tu na myśli tych szczyli z organizacji ekologicznych.
Poza tym mam wrażenie, że Piotr Gliński rozpoczął właśnie samodzielną
karierę polityczną. Uważam go bowiem za człowieka bezkompromisowego i
odważnego, który z całą pewnością nie dałby się zastaraszyć jakimś
dawnym kolegom z organizacji. A jeśli strach nie wchodził w grę, jeśli
nie było kija, to musiała być marchewka. Jaka? Patrząc na żonę
wicepremiera, na malujące się na jej twarzy ambicje i ambicyjki sądzę,
że chodzi o prezydenturę po Andrzeju Dudzie. Nic więcej nie może
wchodzić w grę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz