W tym miejscu były ważne ankiety które blogger nam skasował

środa, 3 stycznia 2018

Chcesz zobaczyć dobry towar z Litwy? To nie w tym serialu - czyli mowa trawa w Koronie Królów


Nie ma mowy, żebym obejrzał choć jeden odcinek serialu „Korona królów”, po tym co zobaczyłem wczoraj w zajawkach. Szczególnie po wysłuchaniu wypowiedzi pani Łepkowskiej oraz tego młodzieńca, co zagrał królewicza Kazimierza. Fragmentów samego serialu omawiał nie będę, bo nie ma po prostu o czym gadać.  https://coryllus.pl/kradzba-i-marnotrata-czyli-o-realiach-historycznych/

O co chodzi? Z grubsza o to, że każda wizja historii powinna mieć autorski charakter, to znaczy ten, który decyduje się na pisanie lub kręcenie filmu historycznego, nie powinien się ochrzaniać, ale mówić to co uważa za stosowne i nie oglądać się na tak zwane ostatecznie ustalenia wyprodukowane w akademii dla potrzeb politycznych. Tak to już bowiem z historią jest, że służy ona bieżącej polityce, pozostaje tylko rozstrzygnąć kwestię czyjej polityce. To jest rzecz najważniejsza, ale do tego problemu twórcy serialu nie zbliżyli się nawet na milimetr. Dla nich bowiem historia to są interpretacje faktów wytworzone w Krakowie na początku XX wieku lub jeszcze dawniej przez Lelewela. To jest sztanca, od której odstąpić nie wolno. Więcej – nikt nie widzi potrzeby, by to zmieniać, bo chodzi wszak o pokazanie przeszłości przetykanej purpurą i złotem. Interpretacje tej przeszłości mają cel taki, by jakoś wytłumaczyć oszustwo jakie się dokonało w związku z tak zwanym postępem i likwidacją monarchii katolickich. Nie można co prawda pokazać, jak królowie sami składają korony i pozwalają na wprowadzenie rządów ludu, ale za to można opowiadać bajki o królu chłopów Kazimierzu, co zapewne zobaczymy w kolejnym odcinku tego fascynującego serialu.
Z jakiej gleby wyrasta rozrywka historyczna? W Polsce, jak powiedziałem z Lelewela i krakowskich akademików początku XX wieku. We Francji z Micheleta, starego masona, republikanina, który każde oszustwo i przekręt władzy tłumaczył na jej korzyść, bo każdy szwindel zbliżał go do nieuchronnego czyli do rządów urzędników, którzy manipulują cenami żywności i kruszcu dla dobra ludu, do rządów republiki po prostu. I tej właśnie republiki zarówno Lelewel jak i Michelet poszukiwali w przeszłości. Z Micheleta pochodzą wszyscy francuscy popularyzatorzy historii z Druonem na czele, który głównym szatanem swoich powieści uczynił przygłupiego i agresywnego barona – Roberta de Artois – obliczonego, jako postać, tak by zrobił wrażenie na dziewczynach. Ja akurat czytam drugi tom sławnego cyklu powieściowego pana Maurycego zatytułowanego „Królowie przeklęci”, który winien się raczej nazywać „Królowie przekręci” lub może „Królowie przekrętów” i jestem coraz bardziej zdumiony. Zarówno wnioskami jakie autor wyciąga z faktów bezspornych i prostych, jak i tłumaczeniem tekstu dokonanym, a jakże przez panią Jędrychowską, o której swego czasu już tu pisaliśmy. Oto po śmierci najwybitniejszego, według autora króla Francji, Filipa IV, skarb jest pusty, a po kraju krążą poobrzynane na brzegach złote monety. Pieniążki te kazał defasonować w ten sposób sam król, po to, by wzmocnić państwo, a to oznacza jedno – by okraść poddanych. I nad tym popularyzator historii Druon przechodzi do porządku dziennego, albowiem proceder ten wydaje mu się właściwy i dobry. Główny królewski koadiutor jest w porządku gościem, do momentu, kiedy nie zaczyna się znosić z Anglikami. Może kraść, fałszować pieniądz i manipulować cenami, byle czynił to dla dobra skarbu. No, ale skarb jest ciągle pusty, czemu? Bo forsa poszła na wojnę we Flandrii, gdzie Francuzi dostali kilka solidnych kopów w rzyć i trza było ten interes szybciuteńko zwijać. To nie martwi historyka Druona, bo on, jak każdy popularyzator, robi robotę polityczną. Pozostaje pytanie w czyim imieniu. Na pewno nie w imieniu Francuzów, choć oni mogą mieć na ten temat inne zdanie, książki bowiem i wyprodukowany na ich kanwie serial podobały się bardzo. Ten serial jest dużo lepszy niż wszystko co kiedykolwiek zostało i zostanie wyprodukowane w Polsce, albowiem służył on do pokazania nie tylko polityki i jej jedynie słusznych linii oraz założeń, ale także tak zwanych namiętności. A to nieodmiennie wiąże się z pokazywanie gołych bab i okaleczonych na torturach ciał płci obojej. Takich numerów w Polsce nie pokażą. Goła baba tak, ale wieszanie za nogi nad ogniskiem już nie, bo mogłoby się okazać, że ten król co go tak lubimy, nie był wcale takim humanistą i postępowcem jak opowiadali. Poza tym jak niby po czymś takim nauczycielki miałby polecać taki serial swoim uczniom? Wszystko musi być więc ustawione w konwencji lektury szkolnej napisanej przez Janinę Porazińską. Zanim przejdę do omówienia tej konwencji, chcę jeszcze powiedzieć o tym, w jaki sposób uzyskuje się efekt prawdy historycznej w warstwie języka potocznego, bo tłumaczka prozy Druona, pani Jędrychowska jest w tym mistrzynią. Oto wrogami porządku i ładu państwowego są we Francji XIV wieku baronowie. Oni chcą bić własną monetę i nie obrzynać jej na brzegach, bo po co, oni chcą prowadzić lokalne wojny (Druon nie pisze ile takich wojen wybuchło w stuleciu XIII i XIV, wmawia nam za to, że były one chroniczne). Przez działalność tych wstrętnych baronów w stolicy, w urzędach i, jakbyśmy dziś powiedzieli, ministerstwach panuje kradźba i marnotrata. To są dwa wyrazy, których Jędrychowska używa na określenie złodziejstwa i marnotrawstwa. Jeden pochodzi od słowa kośba, a drugi od słowa intrata. Być może zaraz zjawi się tu jakiś polonista i powie, że ja się mylę, bo kradźba i marnotrata to stare polskie wyrazy, które zostały zapomniane i zastąpione zmodernizowanymi wersjami – złodziejstwem i marnotrawstwem. Myślę jednak, że tak się nie stanie, jestem bliski pewności, że Jędrychowska sobie te słowa wymyśliła. No, a nawet jeśli tego nie zrobiła, to są one tak autentyczne jak motywacje serialowego Łokietka zamierzającego ożenić syna z litewską księżniczką. I tu dochodzimy do istotnej kwestii, na ile powieść historyczna powinna być wystylizowana. Moim zdaniem powinna ona unikać stylizacji jak ognia, a im więcej lat dzieli autora od czasów, które opisuje tym dalej powinien się on od niej trzymać. Łatwo było Henrykowi Sienkiewiczowi wymyślić język szlachty polskiej XVII wieku, trochę gorzej poszło mu z językiem rycerstwa stulecia XV, który Mackiewicz określił jako chłopską gwarę góralską. Współcześni autorzy zabierający się za takie przedsięwzięcia wpadają w pułapkę bez wyjścia. Piszą rzeczy krępujące, nie śmieszne, wręcz durnowate. Z filmowcami nie jest lepiej, co dobrze widać po tym serialu, którego nawet nie trzeba oglądać, by zorientować się o co chodzi. O to mianowicie, by przebrane w kostiumy postacie wygłosiły kilka banałów przekonujących widza, że sukces polityczny osiąga się działając wespół dla dobra ogółu. Dla podkreślenia autentyczności doda się do tego gołą babę i przeciętą rękę. To wszystko. W polskich serialach i polskich książkach historycznych nie występuje postać bankiera, a już mowy nie może być o tym, żeby wystąpił tam bankier żydowski, nawet ukazany tak, jak Izaak z Yorku, w powieści „Ivanhoe”. Już widzę te komentarze w sieci, po wyczynach takiego bohatera w kolejnych odcinkach. Już widzę te naśladownictwa i podłożone dialogi. U Druona też nie ma żydowskich bankierów, nie ma też bankierów z Tuluzy, jakże przecież istotnych w czasie panowania Filipa IV, są tylko bankierzy lombardzcy. I to w dodatku pochodzący ze Sieny, miasta stosunkowo małego. Mogę się mylić i coś pokręcić, ale jeśli tam są Lombardowie, to nie ma siły, żeby nie byli oni szpiegami cesarza. Takie jest moje zdanie. No, ale u Druona nie ma o tym słowa. Oni, dla własnych interesów, chcą zamienić Francję w piekło i chaos firmowany przez rozwydrzonych baronów. Ten sposób opowiadania historii jest, jak powiadam i tak niezły, w porównaniu z tym co się dzieje u nas. W Polsce bowiem króluje cały czas narracja wzięta wprost z książek Janiny Porazińskiej, a konkretnie z powieści „Kto mi dał skrzydła”, poświęconej Janowi Kochanowskiemu. Główny bohater nie myśli tam o niczym innym, tylko o tym, jak tu zostać najwybitniejszym, polskim humanistą i ubogacać dzieci szkolne swoimi konceptami oraz poezją. Nigdy nie wyjdziemy poza ten schemat, bo taką właśnie sieczkę w głowie mają ludzie zajmujący się dzieleniem pieniędzy na produkcję oraz dystrybucją informacji. Jeśli do tego dołożymy kastę wybrańców dźwigającą na barkach ciężar odpowiedzialności za właściwe wykształcenie mas, której przedstawicielką jest Ilona Łepkowska, to mamy już pełny garnitur przyczyn, propagandowych klęsk, jakie nas spotykają. I nie da się nikomu wyjaśnić, że tak nie wolno, bo przecież forsa wzięta, jest sukces, a ci tam, maluczcy, powinni się cieszyć, że dostali wreszcie widowisko odpowiadające ich poziomowi. No więc rzeknijmy to wyraźnie – to nie jest nasz poziom. To jest poziom Łepkowskiej, Kurskiego i reszty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto tak na prawdę konsumuje owoce pracy Polaków?

Wiem czy Wierzę?

Nie toleruję tatuaży ponieważ uważam że:

Uważam że najważniejsze przykazanie to: